„Tym zaś przeszłość przewyższa marzenie, że przecież kiedyś była…”
„Spacerek” tradycyjnie rozpoczął się od niewielkiej etiudy przygotowanej przez Tarnowską Artystyczną Konfraternię. Pomysł wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych, wojskowych przyjął się tak dobrze, że w rezultacie światło dzienne w niedzielę ujrzał „Tarnowski Śpiewnik Historyczny” – przyda się przy okazji obchodów Święta Niepodległości. Kolejny raz spotkanie to przyniosło nową niespodziankę – pewien starszy mężczyzna dopominał się o uczczenie pamięci dziesięciu „klawiszy” w tarnowskim zakładzie karnym, którzy w czasie wojny przemycali dla uwięzionych przez Niemców tarnowian rozmaite rzeczy (do tego tematu kiedyś powrócimy).
Podczas spotkania sięgnięto po fragmenty książek: „Wojna zaczęła się w Tarnowie” Romana Szydłowskiego i wspaniałe „Książeczce” Jana Bielatowicza nieosiągalne już na rynku – i z tego ostatniego źródła pozwalamy sobie zacytować fragment:
„Tarnowskie zegary chodziły wedle starego czasu do pierwszych dni września 1939 roku. Na tydzień przed wkroczeniem wroga na ziemie polskie uderzył on w Tarnów. Zegar na dworcu kolejowym, który pokazywał czas postępowy, o pięć minut wyprzedzający katedrę, stanął, gdy ogromnej siły bomba, pozostawiona w dworcowej przechowalni, rozerwała zachodnie skrzydło budynku.
Zaczął się czas całkiem innej miary. Obrzydliwość spustoszenia zaległa miasto. Dzieci jego pouchodziły w góry i lasy, i w obce kraje, a jeśli kto wrócił, by zabrać cokolwiek ze swego dobytku, doznał udręki, jakiej na tej ziemi „nie było od początku świata”.
Przy ulicy Urszulańskiej pod numerem 18 wróg założył swoją katownię. W ciągu pięciu lat wprowadzono tam – nazywało się to siedzibą tajnej policji – kilkanaście tysięcy, często skutych łańcuchami mężczyzn, kobiet i dzieci. Dwa tysiące z nich nie wyszło stamtąd z życiem. Niektórych wynoszono w workach, aby się nie rozsypały części ich ciała.
Furty nowoczesnego więzienia tarnowskiego zamknęły się w tym czasie za pięćdziesięciu tysiącami aresztowanych. Swoją drogą szły obławy na ludzi. Powietrze najbliższych miejscowości: Zawady, Lisiej Góry, (…) rozbrzmiewało co parę minut strzałami salw egzekucyjnych. Ziemia tarnowska obróciła się w wielki cmentarz rozstrzelanych.
Jedni z pierwszych więźniów oświęcimskich to byli tarnowiacy, a najpierwsi inżynierowie z Mościc.
Do pieców gazowych poszli wszyscy Żydzi. I Klar z żoną Rebeką, ten od znaczków pocztowych i przyborów szkolnych, i Leser od lodów cytrynowych i śmietankowych, i (…), lekarze, adwokaci, księgarze. Kopuła nowej bożnicy, dominująca nad wschodnim horyzontem miasta, padła w gruzy podpalona.
Spłonęły bimy wszystkich starożytnych bóżnic. Izraelskie dzieci miasta prowadzono do obozów długimi szeregami. Miasto odbierało w milczeniu ich ostatnią defiladę.
Przez wrota śmierci przy ulicy Urszulańskiej, a potem przez obozy koncentracyjne, przeszli i nie wrócili:
księża – kanonik Roman Sitko, rektor Seminarium Duchownego, profesor Seminarium ksiądz Józef Paciorek, ksiądz Dydyński, Gornowiec i wielu innych;
wiceprezydent miasta – Tadeusz Kołodziej;
profesorowie i nauczyciele – 67-letni Kasper Ciołkosz, który nosił w chmurach ascetyczną głowę, wypełnioną romantyzmem i socyalizmem, (…)
nie wyszli żywi z obozów: prokurator Spólnik, (…)
nie wrócili z obozów trzej przywódcy złotej młodzieży: (…)
padli zamęczeni: młodziutki harcerz Jacek Godowski i (…)
zadeptani butami, zatłuczeni kijami osunęli się w błoto i kurz obozowy: gruby księgarz Kwiczała i jego sąsiad piekarz, (…)
wymordowani zostali bywalcy od Skoliwoskiego, Kuziory i Adama Palucha (…)
jak łany zboża ścinał wróg całe rodziny „krzaków tarnowskich”: Baciów, Białasów, (…)
Ich prochy rozsypały się przeważnie po wrogiej ziemi, wymiecione z pieców obozowych. Na obcych lądach spoczęło też wielu tarnowiaków, którzy na tamten świat przeszli inną bramą niż numer 18 ulicy Urszulańskiej. Tarnów nie stracił w ostatniej wojnie wielu budynków: dworzec kolejowy, pocztę, wszystkie bożnice, kilkanaście domów. Tylko stracił najlepsze dzieci…
Nie nastąpi już na tym świecie powrót do Tarnowa pomordowanych, poległych i zmarłych na wygnaniu jego synów, i nie wiadomo, czy wrócą kiedyś żywi, czy to w tryumfie, czy z cichym łkaniem. Ale gdy czasy przeminą, może wszyscy spotkają się na tarnowskich Polach Elizejskich, może się dla nich otworzą drzwi rajskiego kinoteatru „Marzenie”. Dusze się w nim zmieszczą może wszystkie. Na podium wejdzie doktor Schutzer i opowie o świetle, które ujrzały dusze przekraczając próg wieczności. A potem – bo czasu liczyć się nie będzie – zaczną się opowiadania i rozmowy, i wspomnienia. Zobaczą się wszyscy i nacieszą do syta największym szczęściem ziemi, jakim jest jej synostwo. Rozejdą się potem dusze po znajomych placach i uliczkach, po ogrodach i boiskach, a z wieży ratusza płynąć będzie melodia orkiestry strażackiej „Chwalcie łąki umajone”. I zejdą się Tarnowscy, Melsztyńscy, Łabędzie, Ostrogscy, Sanguszkowie, Trzemescy, Godzinki i Łyczki, Bemowie, Goslarowie, Brodzińscy i Szujski z Łacinami, Pyrczakami, Kuligami i Nowakami. Może też zawitają goście: błogosławiony Jakub Strzemię i Świrad Żurawek, i święty Stanisław, i Grzegorz z Sanoka, i ksiądz Orzechowski, i Wit Stwosz, i Jan Maria Padewczyk, i Jan Pfister, którzy gościli w murach Tarnowa, a może nawet i święty Marcin na białym koniu, święty Walenty z kapliczki za cmentarzem na Zabłociu, i święty Florian z ratusza ze złotą szablą.
A jeśli nigdy nie będzie Pól Elizejskich w kinie „Marzenie” ani na Rynku tarnowskim, to znaczy, że szczęście ludzkie musi być zagrzebane, jak skarb w ziemi, w przeszłości. Tym zaś przeszłość przewyższa marzenie, że przecież kiedyś była.”