Obraz zasłonięty mgłą dziejów:
Pradzieje ziemi tarnowskiej tak jak i całej Polski giną w pomroce dziejów. Zdawkowe, często nieprawdziwe relacje zachodnich i południowych kronikarzy, którzy przeważnie z niechęcią odnosili się do kraju nad Wisłą i Odra leżącego nie dają pełnego obrazu naszej przeszłości. Można wręcz powiedzieć, że obraz ten jest jedynie szczątkowy.
Gdzie zaś brak rzetelnych faktów i informacji rodzi się pole do spekulacji. Przez dekady a nawet może i wieki nasza przeszłość była narzędziem politycznej i osobistej manipulacji różnych ludzi i instytucji. Nieliczne fakty były analizowane w sposób dowolny, zwykle wzajemnie sprzeczny i dostosowywane do poszczególnych ideologii. Z żalem należy zauważyć, że do dnia dzisiejszego nic się nie zmieniło.
Nawet dziś archeolodzy, historycy i paleontolodzy kłócą się miedzy sobą o to, kto w pradziejach zamieszkiwał terytorium naszego kraju. Ba, nie potrafią się oni zdecydować, czy dorzecza Wisły i Odry w ogóle były zamieszkane.
Podobnie wygląda sprawa pochodzenia bezpośrednich przodków Polaków, czyli Lechitów i ich przodków Proto-słowian. Brak jednoznacznych źródeł pisanych oraz różnoraka interpretacja znalezisk archeologicznych, analiz językoznawczych i genetycznych zaowocowała pojawieniem się różnorakich teorii na ten temat. Przez dekady obowiązywała teoria autochtoniczna dobrze ugruntowana w badaniach i faktach, ale zwalczana przez kosmopolitycznych naukowców. Zakłada ona, że Słowianie w ogólności a Lechici w szczególności, pochodzą z obszaru pomiędzy dorzeczami Odry, Wisły i Bugu. Obecnie, w dobie postkomunistycznego „rozprawiania się z narodowymi mitami” uznanie zyskały teorie allochtoniczne stworzone przez Niemców w XIX wieku i popularyzowane przez nazistów w okresie III Rzeszy. Jak nie trudno się domyślić, zakładają one, że Słowianie przywędrowali na nasze tereny w innego miejsca (głównie ze wschodu).
Niezależnie od obranej teorii faktem jest, że udokumentowane osadnictwo Lechickie na ziemi Tarnowskiej sięga VII lub VIII wieku naszej ery. Potwierdzają to liczne znaleziska – grodziska na górze Św. Marcina oraz w widłach rzek Dunajec i Biała i wykopaliska archeologiczne – oraz zdroworozsądkowa analiza rozmieszczenia plemion Lechickich na trenie obecnego województwa Małopolskiego.
No dobrze, ale kim są ci Lechici, którzy tak często pojawiają się już w tym artykule? Lechici to przyjęta od przeszło tysiąca lat alternatywna nazwa Polaków, obecnie najczęściej używana w naszym kraju do określenia polskich plemion słowiańskich. Pochodzi ona najprawdopodobniej od plemienia Lędzian, którzy zamieszkiwali południowo-wschodnia Polskę i nawet po dziś dzień jest w odniesieniu do naszego narodu używana przez ludy wschodnich i południowych.
Współcześnie jednak wielu naukowców podważa jej prawdziwość. Wnioskują oni, że nazwa Lechici została stworzona przez Wincentego zwanego Kadłubkiem, a potem powtórzona w Kronice Wielkopolskiej. Czy w takim razie nasi południowo-wschodni sąsiedzi nazywają nas w ten sposób z podziwu dla Kadłubka albo dlatego, że nazwa Polacy nie może im przejść przez gardło? Tego póki co nie sposób ustalić. Na potrzeby tego artykułu zachowamy jednak pierwotne wyjaśnienie tej nazwy i dalej będzie ona stosowana. Pozwoli to uniknąć pisania ciągle „Zachodnie Plemiona Słowiańskie” lub „Polskie Plemiona Słowiańskie” dając jednocześnie rozgraniczenie, o jakie ludy chodzi, którego nie osiągnęlibyśmy pisząc po prostu Słowianie.
Tak więc zarówno wspomniani Lędzianie jak i Wiślanie, Ślężanie, Polanie, Goplanie czy Pomorzanie – to wszystko plemiona Lechickie, czyli po prostu Polskie.
Za masywnym wałem:
Badania archeologiczne prowadzone na górze Św. Marcina i w innych regionach ziemi Tarnowskiej ujawniły pozostałości licznych grodów Lechickich. Na górze Św. Marcina znajdował się jeden z największych grodów w Polsce, którego załoga mogła składać się nawet z ponad 200 jeźdźców.
Kolejny ulokowano na obszarze dzisiejszego Wojnicza, gdzie również stacjonowała liczna grupa wojów, którym miejscowość ta zawdzięcza swą nazwę. Następny zaś znajdował się w Zawadzie Lanckorońskiej.
Wielu archeologów i historyków wątpi w słowiańskie pochodzenie niektórych z tych osad, zakładając najwyżej ponowne wykorzystanie ich przez Lechitów, po ich przybyciu na te tereny. Jest to element dyskusji będącej efektem sporu o pochodzenie Słowian jako ludu.
Obok powyższych na naszej ziemi znajduje się również legendarny gród w Ciężkowicach, którego budynki klątwa obróciła w skałę. Nie ma na to niestety, żadnego potwierdzenia archeologicznego. A może po prostu go jeszcze nie znaleziono pod setkami ton skały?
Wśród legend znajdujemy też informacje o gontynie (świątyni), zapewne poświęconej Perunowi, opiekuńczemu bóstwu piorunów i burz. Według legendy jego kamienny, zdobiony szlachetnymi kamieniami posąg miał przetrwać chrystianizacje Polski i czekać ukryty gdzieś na górze św. Marcina.
Na pewno niejeden zagajnik, leśny potok czy polana były dla naszych przodków magicznymi, pełnymi majestatu miejscami, gdzie mogli na własnej skórze odczuć obecność bogów i duchów. Wiele takich miejsc zostało zniszczonych bezpowrotnie przez wieki. Niektóre jednak przetrwały, czekając cicho i spokojnie na wrażliwych wędrowców, którzy odkryją na nowo ich piękno.
Niestety długotrwała uprawa roli, urbanizacja oraz liczne fronty przez wieki przetaczające się po naszych ziemiach skutecznie zatarły pełny obraz tych wspaniałości zostawiając nas jedynie ze strzępkami dawnej chwały.
Tak, więc przyjrzyjmy się tym warownym osadom bliżej. Najprawdopodobniej największą z nich był główny gród na górze Św. Marcina. Olbrzymi, zajmujący ponad 8,5 hektara, broniony przez strome, monumentalne wały najeżone wysokim ostrokołem górował nad okolica niczym smok. Niezwykle warowny, nawet jak na lechickie standardy, posiadał potrójną linię zabezpieczeń, oddzielając nie tylko gród od warownego podgrodzia, ale również dodatkowo zabezpieczony niewielki gródek. Otoczony przez wsie i pola uprawne musiał budzić szacunek w sercach przyjaciół i strach w sercach wrogów…
Obok niego nad brzegami Dunajca, na wzgórzu „Skała” lub „Łysica” wznosił się kolejny gród, mniej okazały i warowny, ale zapewne bardzo bogaty dzięki bliskości rzeki. Niestety, to co było źródłem jego bogactwa, teraz nieomal zatarło po nim ślady. Na wskutek częstych powodzi i narowistości Dunajca do dziś dzień po tym grodzie nie pozostał prawie, żaden ślad. A może tylko nam się tak wydaje i prawdziwe ślady czekają dopiero na odkrycie?
Kolejnym masywnym grodem był ulokowany nad Dunajcem w obrębie dzisiejszej Zawady Lanckorońskiej. Była to wielka osada o podwójnym systemie wałów. Jeden otaczał gród właściwy o powierzchni ponad 1,5 hektara, drugi, duże podgrodzie liczące sobie ponad 5 hektarów. Całość, razem z wałami zajmowało około 9 hektarów. Wały były naprawdę spore, budowane na ziemnych szańcach mających od 8 do 15 metrów szerokości i do 3 metrów wysokości. Na tym ustawiano konstrukcje ziemno-drewnianą, wzmacnianą gliną, którą wieńczyła palisada ze specjalnie przystosowanych, dębowych bali.
Ostatni, który wymienimy w tym artykule znajdował się na terasie zalewowym nad Dunajcem i dal początek dzisiejszemu Wojniczowi. Do dziś dnia można oglądać wały, zwane kasztelańskimi od kasztelani, jaka w tym grodzie została ustanowiona na początku XI-XII wieku. Gród ten jest zdaniem niektórych specjalistów znacznie młodszy od pozostałych, został bowiem wybudowany ich zdaniem już po najeździe Czechów na Polskę w pierwszej połowie XI wieku. Podobnie jak poprzednio można tu wydzielić gród właściwy i podgrodzie, otoczone osobnymi murami. Do dnia dzisiejszego pozostała tylko część wałów po stronie przeciwnej do rzeki. Te bliżej niej położone zapewne zabrała rzeka podczas niezliczonych powodzi z ostatniego tysiąca lat…
Pytanie, które nasuwa nam historia brzmi jednak – do kogo należała cała ta potęga? Wiemy nieomal na pewno, że chodzi o plemionach Lechickie, choć i tu pojawiają się jeszcze podejrzenia, że mogą przynajmniej w część być to jeszcze pozostałości krótkiego władania tymi ziemiami przez Morawian-Czechów. Nawet jeśli jednak uznamy, że chodzi tu ludy polskie to i tak trzeba spytać: które? Różne badania i analizy oddają nasze ziemie we władanie albo słynnych Wiślan albo mniej znanych w naszym kraju Lędzian.
Pytanie to może się wydawać mało istotnym, jako, że Lędzianie bardzo szybko sprzymierzyli się z Wiślanami, uczciwość wymaga jednak zadania go.
Tak czy siak mamy pewność, że Lechici zamieszkiwali nasze ziemię. Jak jednak wyglądało ich życie, w jakich warunkach mieszkali, jak żyli, kochali i umierali? W co wierzyli? Czy byli ludem spokojnym, czy wojowniczym? To są naprawdę ciekawe kwestie.
Wiemy już, że mieszkali oni w grodach. Choć nie jest to właściwe określenie – tylko niewielka liczba osób na stałe mieszkała w obrębie tych warownych konstrukcji. Przeważnie władca z rodziną – zwany grododzierżca, później w okresie chrześcijańskim nazywany kasztelanem – i podległa mu drużyna zbrojnych. Niektórzy badacze uważają, że w obrębie grodu mieszkali też młodzieńcy w okresie szkolenia wojskowego (które przechodziła większość, jeśli nie wszyscy chłopcy w osadzie).
Reszta osób miała swoje domy, warsztaty i zagrody poza obrębem murów obronnych na tak zwanym podgrodziu. W przypadku ataku na daną miejscowość wszyscy mieszkańcy łapali co cenniejsze rzeczy i chronili się w wewnątrz grodu, podgrodzie zostawiając na zatracenie. Wynika z tego, że już wtedy wśród naszych przodków istniało przeświadczenie, że nawet najlichszy człowiek więcej jest wart niż dobytek.
Z czasem, jeśli przez długi okres panował pokój i urodzaj i nie zniszczone w żaden sposób podgrodzie rozrosło się dostatecznie, ono również było otaczane własnym wałem i palisadą wchodząc niejako w obręb właściwego grodu. Za nową palisadą wyrastało nowe podgrodzie i wszystko zaczynało się od nowa.
Sam gród był konstrukcją ziemno-drewnianą bardzo rzadko mającą elementy kamienne. Przy powszechnej dostępności ziemi i drewna w prawie całkowicie pokrytej borami Polsce tamtego okresu, a znikomej dostępności odpowiedniego kamienia taka forma budowy wydaje się w pełni zrozumiała.
Zresztą lechickie grody były jednymi z najpotężniejszych fortec ówczesnej europy! Między bajki można włożyć opowieści i – niestety – niektóre współczesne rekonstrukcje pokazujące metrowy wałek wokół osady zwieńczony luźną plątaniną niespecjalnie masywnych kijków. Jak bowiem podają źródła historyczne oraz udowadniają badania archeologiczne wały miały przeważnie grubo ponad pięć metrów wysokości a wieńczyło je kilka metrów drewnianego, solidnego muru z pomostami dla strzelców. Niektóre, rekordowe grody, ulokowane w najniebezpieczniejszych regionach kraju mogły poszczycić się zaporami mającymi blisko 30 metrów wysokości. Były to przez wieki niezdobyte twierdze, z którymi niewiele nawet dużo późniejszych konstrukcji mogło się równać.
Dodatkowo Słowianie lokowali swoje osady na terenach ułatwiających obronę – wyspach, w widłach rzek, na bagnach czy (rzadziej) wzniesieniach. Najsłynniejsze grodzisko w naszym regionie należy właśnie do tej ostatniej kategorii i znajduje się na górze Św. Marcina. Można je znaleźć na współrzędnych geograficznych 49° 59′ 23″ N, 21° 0′ 20″ E. Przy słynnych ruinach zamku tarnowskich ustawiona jest również tablica informująca jak do grodziska dotrzeć.
Początkowo w obrębie wałów obronnych znajdowało się niewiele budynków. Były to przeważnie budowle mieszkalne i koszarowe z racji przeznaczenia większości domów. Budowane w zabudowie zrębowej (z całych drewnianych bali złożonych „na zrąb” i uszczelnianych następnie na przeróżne sposoby), wolno stojące o dwuspadzistych dachach miewały dość pokaźne rozmiary.
Podgrodzie budowano zgoła inaczej. Budynki były niewielkie, zwykle wkopane w ziemie dla lepszej izolacji cieplnej oraz mniejszego zapotrzebowania na surowiec. Wszystkie posiadały jednak własne piece, zwykle dość masywne i zbudowane z kamienia i gliny. Często potłuczone ceramiczne naczynia stanowiły w nich dodatkową warstwę izolacyjną.
Ciekawą budowlą był tajemniczy trzem. Budowla ta pojawia się w literaturze bardzo rzadko, nie ma również ścisłego poświadczenia w źródłach, jednak jej istnienie, zwłaszcza w czasach formowania i krzepnięcia państwowości Polskiej wydaje się prawdopodobne. Trzem była to duża budowla, podzielona na części- skrzydła. Każda miała swoje przeznaczenie – dla właściciela z rodziną, gości i drużyny zbrojnej. Były to tym samym budowle władców i naczelników, choć jest możliwe, że starsi dużych rodów też mogli sobie na nie pozwolić.
Jak wykazują badania na terenie ziemi tarnowskiej, mieliśmy do czynienia z oboma podstawowymi typami budowli. Zarówno wolnostojące chaty jak i półziemianki znajdowano na wszystkich stanowiskach archeologicznych. Miały one budowę zrębowa i dachy wsparte przynajmniej na dwóch belkach. Do niektórych prowadziły również proste ganki i ganeczki, zapewne mające izolować dodatkowo wejście od zimna.
Z czasem grody się rozrastały i zyskiwały nowe funkcje – obok czy to obronnych i ochronnych pojawiły się również zadania administracyjne, organizacyjne oraz religijne. Można śmiało przyjąć, że w okresie krótkiej państwowości Wiślan, oraz później formowania się i krzepnięcia państwa Polskiego takie właśnie zadania miały grody tarnowskie i kultywowały je po przeobrażeniach aż do powstania samego miasta w 1330 roku.
Codzienność życia:
Dzień u Słowian, jak u większości ludów zaczynał się zapewne ze wschodem słońca. Będąc ludem osiadłym, nawykłym do pracy rozpoczynali zapewne dość szybko przygotowania do wykonania swoich zawodów. Zwierzęta wyprowadzano na pastwiska, oporządzano warsztaty produkcyjne, łowcy zabierali się za tropy zwierzyny. Praca kończyła się zapewne wraz z końcem dnia, była jednak o wiele mniej ciągła niż współcześnie. O pracy w akordzie nikt też pewnie jeszcze nie słyszał.
Wbrew obiegowym opiniom Lechici byli ludem dość…uprzemysłowionym jak na tamte warunki. Doskonale znali się na budownictwie ziemnym i drewnianym, wytwarzaniu narzędzi, obróbce drewna, kości i rogu, wyprawianiu skór i praktycznie wszystkich innych dziedzinach rzemiosła. W obrębie grodów, podgrodzi i wiosek, jak i pojedynczych osad licznie występowały rozmaite warsztaty wytwórcze. Ich rodzaj ograniczała jedynie dostępność surowca.
Przy okazji między bajki można włożyć kultywowane do dziś opowieści o rzadkości i elitarności żelaza czy wręcz prymitywnych form stali na dawnych ziemiach Polskich. Jak wykazują bowiem badania archeologiczne dymarki (piece do wytopu żelaza z rudy) występowały w naszym kraju dość licznie, tak samo jak ruda darniowa, z której pozyskiwano w nich żelazo. Owszem, nie były to złoża tak bogate jak skandynawskie, na pewno w zupełności wystarczały jednak na zaspokojenie miejscowych potrzeb. Zresztą, trudno tu porównywać te dwa regiony bowiem do dziś Skandynawia ma największe a na pewno najlepsze złoża żelaza na naszej półkuli.
Tak więc nasi przodkowie po obudzeniu się z rana ruszali do pracy, którą wykonywali rzetelnie acz niespiesznie i z wieczora wracali do domów. Wieczory zaś spędzali zapewne na biesiadach przy ogniskach, pełnych pieśni, opowieści i zabawy.
Istnieje również możliwość, że niektórzy traktowali swoja pracę jako swoistą formę zabawy lub raczej – sztuki. Dla przykładu rzeźbiarz, który obrabiał i zdobił rogi mógł wykonywać tę pracę także w wolnym czasie, zachęcany własnym zmysłem estetycznym i wewnętrzna potrzebą taką samą jak ta dziś pchająca artystów do przodu.
Swoistą rozrywką były oczywiście rozmaite formy zmagań sportowych i walki – od tej użytecznej jak zapasy, szermierka, czy ćwiczenia siłowe pojawiały się pewnie też mniej pożyteczne formy rywalizacji. Na przykład kultywowane do dziś zawody w piciu…
Nie wiemy nic na temat występowania u Lechitów dni „ustawowo” wolnych od pracy. Ważne święta, jak przesilenia i równonoce były zdominowane przez inne zajęcia niż standardowe – choć na przykład przy zwierzętach praca była nie zależnie od dnia – czy jednak były dni w tygodniu wole? Zwyczajnie nie wiemy. Wiemy natomiast, że na pewno pojęcie tygodnia znane było naszym przodkom. Miał on najpewniej 5 dni, na co wskazują nawet współczesne nazwy dni (wtorek – od słowa drugi, środa – od środka, czwartek – od czwarty i piątek – od piątku).
Jak wykazują badania na ziemi tarnowskiej Wiślanie lub Ledzianie spędzali swoje dnie uprawiając rolę, hodując zwierzęta i w rzemieślniczych warsztatach. Ziemie nasze od zawsze były żyzne, pełne łąk i lasów. Było gdzie wypasać zwierzynę, skąd brać runo leśne, oraz gdzie zakładać barcie. Duża ilość rzek i strumieni zapewniała tereny do połowów a bujne lasy drewna na opał i do budowy.
Szczera słowiańska gęba:
Jak wyglądali nasi przodkowie? Cóż, odpowiedź na to pytanie może być prostsza niż sądzimy. Wyglądali oni bowiem…prawie tak samo jak my. To nie żart, a fakt. Do dziś istnieje pojęcie Słowiańskiej urody tak w odniesieniu do kobiet jak i mężczyzn. Co prawda w ostatnich latach na skutek masowego i nieraz bezmyślnego kopiowania wzorców zza granicy obraz ten się nieco rozmył, ale jest nadal zauważalny.
Tak więc tak jak my nasi przodkowie nie mieli jakiegoś narzuconego koloru włosów albo oczu. Bywali w jednej wiosce rudzi, blondyni i szatyni i nikt z tego powodu problemu nikomu nie czynił. Co prawda zapewne rzadziej zdarzały się osoby o skrajnych odcieniach – płomiennym rudym, platynowym blondzie czy kruczej czerni – były to jednak atrybuty zwiększające a nie zmniejszające atrakcyjność tych osób w oczach ogółu.
Wiadomo również, że Lechici nie dysponowali jakimiś szczególnymi cechami antropologicznymi w układzie twarzy. Nie mieli z definicji kwadratowych szczęk jak Skandynawowie lub orlich nosów jak mieszkańcy Włoch. Jedyną cechą, jaka w opisach od tysięcy lat się pojawia, jeśli o twarz chodzi jest jej szczery, dobroduszny wyraz. Może to mieć jednak więcej wspólnego z otwartym, uczciwym zachowaniem naszych przodków niż szczególnymi cechami wyglądu.
Co do postawy to byli oni od nas na pewno niżsi, to jednak typowa cecha ludzi sprzed tysiąca lat. Od naszych sąsiadów Lechitów odróżniała jednak krzepa i tężyzna. Większość kronikarzy określa mężczyzn słowiańskich mniej więcej jako potężnych, barczystych, kobiety zaś jako urodne i mówiąc współcześnie kobiece. Jest to dość zrozumiale: terytoria Polski jak i większości pozostałej Słowiańszczyzny to żyzne, urodzajne ziemie gdzie łatwo uprawiać role, hodować zwierzęta a dziczyzny i innego jadła w lesie jest bez liku. Nie są znane u nas klęski głodu (choć na pewno zdążały się chude lata), ale aby było co jeść trzeba było ciężko fizycznie pracować. Kobiety z kolei, rzadziej wykonujące ciężkie prace, częściej za to wymagające więcej poruszania się nabierały ciała tam gdzie od tysiącleci mężczyznom wzrok ucieka.
Przy okazji można również rozprawić się z jeszcze jednym mitem powtarzanym nam z pokolenia na pokolenie to jest wizerunkiem wikinga-siłacza. Owszem Chąśnicy – jak nazywali ich Lechici – byli również opisywani jako potężni, ale przy tym wysocy. Dawniej bowiem uważano, że siła bardziej niż z mięśni ze wzrostu wynika. „Chłop rosły jak dąb” nie oznaczało muskularnego a wysokiego i tacy właśnie byli mieszkańcy Skandynawii. Gdy jednak dochodziło do zmierzania się w kwestii siły to dość szybko przekonywano się, że to nie wzrost jest jej źródłem. Zresztą kto nie wierzy niech spojrzy choćby współcześnie na popisy Mariusza Pudzianowskiego, Grzegorza Szymańskiego i reszty naszych siłaczy. Od kiedy tylko nasz kraj zadebiutował na arenie międzynarodowych zawodów mieszkańcy Skandynawii drastycznie potracili miejsca na podium…
Ciała zaś, nieważne jakie by były trzeba w coś odziać. Tu niestety również mamy trochę niezbyt trafnych obiegowych opinii. Podstawową z nich jest szarość i burość. Stroje Słowian były zaś prawie, że bajecznie kolorowe, nie licząc karmazynu i purpury – których uzyskanie wtedy było bardzo drogie – wszelkie możliwe kolory były spotykane. Tak samo popularne było zdobienie strojów naszywkami jak i haftami o rozmaitych i skomplikowanych nieraz wzorach. Zdaniem niektórych takie zdobione stroje były strojami odświętnymi i rzadko zakładanymi. Równie prawdopodobne jest jednak, że stroje codzienne były tak kolorowe, a do pracy zakładano grube i bure odzienie.
Ubrania te wykonywano głownie z lnu, w mniejszym stopniu z wełny i futer – te zapewne zarezerwowane były na okres zim z uwagi na ich właściwości grzewcze. Skóry zapewne też były wykorzystywane do produkcji ubrań, częściej woleli jednak wykonać z nich obuwie i elementy opancerzenia.
Co do krojów to już od starożytności znane Słowianom były spodnie, koszule i płaszcze. Nie znamy niestety zbyt wielu zachowanych wzorów. Odtwórcy historycznych realiów, bractwa rycerskie i inne przestrzegają bardzo rygorystycznie trzymania się tylko tych skromnych źródeł, na zdrowy rozum można przyjąć, że zasób strojów u naszych przodków był o wiele większy. Szczególnie, że w żadnym wzorze koszuli czy kaftana, jeśli nie miał on kaptura nie było nawet szczątkowego kołnierza. A w krajach o takim klimacie jak w dawnej Polsce kołnierz to podstawa….
Przy suto zastawionym stole:
Wspomniane zostało wcześniej, że nasi przodkowie głodu nie cierpieli. Ale skoro tak to co jadali?
Podstawą diety jak współcześnie było pieczywo. Z ciemnej, robionej z prosa i pszenicy mąki wykonywano wtedy podpłomyki – płaskie, okrągłe ciasta przypominające swoim wyglądem spody od pizzy. Z dodatkiem drożdży, często sera i miodu robiono za to kołacze – podobne do tych jakie można kupić nawet dzisiaj.
Drugim filarem żywieniowym było mleko i jego przetwory a więc masła i wszelkiej maści sery. Te ostatnie były ważne zwłaszcza dzięki długiemu czasowi przydatności do spożycia.
Mięsa i ryby również bardzo często gościły na stołach naszych przodków. Gotowane, pieczone czy suszone, hodowane czy dziczyzna? Żadna z tych form przyrządzania mięsiwa nie była Lechitom obca. Na uzupełnienie i dla odmiany stosowano wszelkiej maści owoce lasu – grzyby, jagody, jeżyny wszelkiej maści. Z owoców drzewnych znano z kolei na pewno jabłka, wiśnie i śliwki.
Gdy zaś się poje to trzeba jeszcze czymś popić. W tym względzie niepodzielnie królowały piwa i miody urozmaicane co jakiś czas winem i przepalanką. Te dwa pierwsze trunki zasługują na dokładniejsze omówienie.
Piwa są znane ludziom od czasów prehistorycznych, jednak to Słowianie jako pierwszy wpadli na pomysł robienia piwa chmielowego. Nieznane wtedy w innych częściach europy, było doskonałym towarem eksportowym. Znana jest nawet legenda o wikińskim wodzu, który kupił na naszym wybrzeżu to piwo za jego wagę w złocie, potem w Irlandii sprzedawał beczki tego piwa za całe grupy niewolników a tych następnie w Bizancjum za ich wagę w złocie.
Miód pitny jest kolejnym naszym wyrobem, w którym rozsmakowała się cała Europa. Alkohol, sycony ze zwykłego miodu miał charakterystyczny, niezwykły smak jak i – dzięki dodawaniu korzeni i ziół – duże właściwości lecznicze. Przy okazji miedzy bajki można wsadzić opowieści o Skandynawskim pochodzeniu miodu pitnego. Do produkcji miodu potrzeba bowiem…cóż miodu, który pozyskuje się z kwiatów. Te zaś w zimie nie rosną. A w Skandynawii w tamtym okresie istniały dwie pory roku – zima i sierpień…
Klimat naszego obszaru Małopolski każe sugerować, że Lechici na ziemiach Tarnowskich mieli dostęp do pełni swojego jadłospisu. Otoczeni przez trzy rzeki: Dunajec, Białą i Wątok na pewno mieli gdzie łowić ryby. Gęste lasy i bory małopolski zapewniały dostęp i do zwierzyny łownej i skarbów runa. A żyzna ziemia świetnie nadawała się po wypaleniu lasu pod uprawę lub wypas zwierzyny. Tam gdzie jest las są też kwiaty na miód a gdzie uprawy tam rośliny na piwo. Tak więc jadać na pewno jadali suto i smacznie…
Pod czujnym okiem Świętowita:
Religia zajmowała ważne miejsce w życiu naszych przodków. Słowianie jak inne ludy wierzyli w cały panteon bogów, zastępy duchów, zjaw i demonów. Wyjaśniając za ich pomocą niezrozumiałe wydarzenia z codziennego życia, jak burze, zmiany pór roku czy sam fakt, że słonce ciągle wschodzi i zachodzi zdołali stworzyć spójny i żywy obraz wszechświata. Wyobrażali go sobie jako rosłe drzewo, w typie dębu lub jesionu, którego korzenie nikną w świecie podziemnym – zmarłych a koronę zamieszkiwali bogowie. Świat ludzi był pniem, był pośrodku. Niestety już w tej króciutkiej Informacji może kryć się nieprawda, bowiem części badaczy nie zgadza się co do takiej interpretacji drzewa. Ich zdaniem w koronie żyli nie tylko bogowie, ale duchy dobrych ludzi. Inni tworzą jeszcze inne interpretacje.
Mitologia Słowian jest niestety podobna co do ich zamierzchłej przeszłości – zaginiona w pomroce dziejów. Dysponujemy jedynie skrawkami, zwykle relacjami chrześcijańskich kronikarzy, którzy zwykle przekręcali imiona, zmyślali złe fakty jak i pomijali lub umniejszali dobre. Zaowocowało to współcześnie dosłownie dziesiątkami wizji tego jak wyglądał panteon naszych przodków przed przyjęciem chrztu. Kilkoro bogów przewija się jednak przez większość z nich w miarę podobnej formie.
Najsłynniejszym, choćby z wizerunku jest Świętowit, zwany równie często Światowidem. To jego posąg o czterech twarzach można oglądać w Muzeum Archeologicznym w Krakowie, to jego wizerunek obejrzeć można w „Starej Baśni” Jerzego Hoffmana. Poza wyglądem niewiele wiemy o tym bóstwie rożne teorie i interpretacje wizerunków wskazują, że mógł on być bogiem „od wszystkiego”. Przy jego wizerunkach widnieją symbole natury, roli, codziennego życia jak i walki i wojny. Zdaniem niektórych, gdyby Mieszko I nie przyjął chrztu a Polsce udało się uchronić od zbrojnego jego wprowadzenia to właśnie Świętowit, którego najsilniejszy kult był na terenie Polan i Goplan a więc w Wielkopolsce i na Mazowszu byłby dziś naczelnym bóstwem Polski.
Kolejnym bardzo ważnym bogiem był Perun – pan błyskawic i burz, bóg wojny, sił natury ale również…połogu. Jego wpływy rozciągają się jak słowiańszczyzna długa i szeroka, a nawet poza jej obszar. Wielu badaczy porównuje go z greckim Zeusem, ale w przeciwieństwie do niego wg mitów Perun był o wiele porządniejszym mężem i nie zdradzał swej boskiej żony. Zdarzało się im jednak kłócić i to dość zażarcie. Wtedy właśnie następowały srogie i gwałtowne burze… Na ziemiach Polski część badaczy upatruje najsilniejszego kultu Peruna na południu. Prawdopodobnie więc właśnie głównie do tego boga modły zanosili dawni „Tarnowianie”. Tym bardziej, że znalezienie posągu tego bóstwa przypisuje jedna z legend Spycimirowi Lelewicie, założycielowi Tarnowa.
Północ z kolei nieomal zupełnie była podporządkowana tajemniczemu bóstwu zwanemu Trzygłów. Imię boga nie jest najpewniej oryginalne, raczej przypomina interpretacje jakiegoś kronikarza na bazie wyglądu posągu. Było to mroczne bóstwo, zapewne związane jakoś z morzem, nie jest to jednak pewne. Pewną jest natomiast jego opieka nad dotrzymywaniem przysiąg i fakt, że przysięgi w jego imię były jednymi z najsilniejszych dla naszych przodków, także tu, na południu.
Bogowie ci byli wyobrażani posągami ustawianymi w świątyniach, zwanych Kącinami lub Chramami. Były to masywne, często szykowane do dogodnej obrony drewniane budowle, w których ognie ofiarne płonęły bez ustanku a strapieni wierni mogli złożyć ofiarę z płodów rolnych i uzyskać pociechę. Obok tych budowli cześć bogom oddawano też w świętych gajach, przy świętych strumieniach, na świętych łąkach i pod świętymi drzewami. W zależności od upodobań danych bogów. Święte góry były również spotykane na terenie całej słowiańszczyzny a najbliżej nas położona jest słynna góra Ślęża.
Oprócz tej trójki Słowianie wierzyli dosłownie w tuziny bogów, ich dokładny opis, imiona i funkcje, a w przypadku niektórych wręcz wiarygodność jest dyskusyjna. Obok bogów, których podstawową funkcja było ludziom pomagać i ich chronić świat naszych przodków pełen był bestii i demonów czających się w mroku puszcz i ciemności poza kręgami ognisk. Były to potwory powstające głownie z ludzkiej niegodziwości, złego postępowania i intencji. Od „Cichej”, która w formie małej niewinnej dziewczynki mordowała dziecięcia w kołyskach, po „Żmija” – pradawnego ogromnego smoka, będącego wcieleniem zła. Nawet dziś pamiętamy o wielu z nich: niektórzy ciągle pamiętają Południce i Północnice, żeńskie demony zabijające mężczyzn na polach, innym nazwa Mamuna mówi to i owo. Ale wszyscy pamiętamy i znamy, choćby w dobie obecnej popkultury inne wynalazki słowiańskiej demonologii – wilkołaki i wampiry. Istoty te, znane obecnie na prawie całym świecie swój rodowód zawdzięczają naszemu kręgu kulturowemu i powstawały z ludzi przeklętych przez los i bogów, aby czynić zło i zniszczenie w świecie żywych. Nawet sam najsłynniejszy wampir – Drakula nosił za życia słowiańskie imię Władysław.
Obok tych wszystkich złych i podłych bestii Słowianie wierzyli również w dobre duchy i demony, które żyły obok nich. Domostwa chronione były przez duchy przodków, niewidoczne dla ludzi (choć dostrzegalne na przykład przez psy jak sugeruje rysunek Artura Grottgera). Przyjazne demony może z kolei reprezentować choćby „Domowy” – mały, niewidoczny zwykle stworek, który zajmuje się obejściem w zamian za jedzenie. Można go nawet „spotkać” w książce Elaine Cunningham „Torujący drogi” należącej co trylogii „Światła i cienie”.
Do dodatkowej ochrony przed złymi mocami Lechici stosowali również wszelkiej maści amulety i symbole ochronne. Wśród materiałów na wykonanie tych królowały bursztyn, srebro, czerwony materiał oraz…czosnek. Ten ostatni wymieniany był co prawda dość często, ale jego skuteczność w odpędzaniu choćby wampirów jest nawet dziś powszechnie znana.
Ryć ryty:
Wspomniano poprzednio o symbolach ochronnych. Wypadałoby więc pójść o krok dalej i zadać pytanie – skoro znali symbole to czy nasi przodkowie znali pismo? Cóż…na to pytanie również nie ma jasnej odpowiedzi. Powiedzmy prosto – do naszych czasów nie zachowały się, żadne znane przykłady takiego pisma (starocerkiewno-słowiańskiego nie licząc, bowiem jest to język stworzony przez misjonarzy). Istnieje jednak sporo przesłanek mówiących, że takie pismo, wraz z własnym alfabetem mogło istnieć. Jednymi z nich są zapiski kronikarzy, którzy opisując niektóre świątynie mówili, że posągi bogów podpisane były ich imionami. Kolejną jest sam język starocerkiewno-słowiański, który Cyryl i Metody stworzyli w oparciu o miejscowy język. Na koniec wspomnieć jeszcze pasuje o tak zwanej „Księdze Welesa”. Był to zbiór drewnianych tabliczek, zapisanych w nieznanym i tajemniczym języku, odnaleziony w XX wieku. Po rozszyfrowaniu tekstu okazało się to być pełną mitów opowieścią o losach Rusinów, ich walk z Rzymianami i Gotami i Skandynawami. Niestety księga ta zaginęła i jej prawdziwości została podważona. Jest to jednak bardzo ciekawa sprawa, bowiem księga tworzy cały, pełny alfabet. Ogólnie ewentualne znaki pisane przez naszych przodków nazywa się rytami. Kto wie czy to nie od nich pochodzi popularne określenie wytrwałego uczenia się – rycie.
Co nam z tego pozostało?
Wbrew temu co można by sądzić – bardzo dużo. Wiele rzeczy, zwyczajów czy nawet sformułowań, z którymi spotykamy się obecnie na co dzień ma swój rodowód właśnie w naszej słowiańskiej przeszłości. Są to zarówno obrzędy i święta Chrześcijańskie – Sobótka, pisanki wielkanocne, Śmigus-dyngus czy Zaduszki. Jak i wiele popularnych powiedzeń, na przykład: o do licha! – Licho, to dawna słowiańska bestia zamieszkująca w lesie. Kolejnym jest, już niestety ginące „Gość w dom, Bóg w dom” będące przeróbka słowiańskiego „Goście w dom, bogi w dom”. Słynne topienie Marzanny ma również bezpośrednio słowiański charakter.
Osobną zupełnie sprawą jest przeżywający swój renesans ruch rodzimowierczy. Ludzie wyznający rodzimowierstwo powracają w swoich wierzeniach i praktykach do tradycji naszych lechickich przodków. Są zorganizowani w kilka zrzeszeń. Jednym z najprężniejszych jest „Rodzima Wiara”. Głównym przejawem aktywności rodzimowierców jest udział w dorocznych świętach a także określona postawa społeczna i stosunek do przyrody. Rodzimowiercy posiadają silny imperatyw bycia użytecznym w społeczności w której mieszkają. Charakteryzuje ich wysoki szacunek dla przyrody. Uznają również współczesne potrzeby rozwoju technologii i społeczeństwa starając się zachować równowagę między przyrodą a postępem cywilizacyjnym. Rodzimowiercy obchodzą 5 najważniejszych świąt w roku, z których 4 związane są z cyklem przyrody: Jare Gody (równonoc wiosenna 21 marca), Kupała (przesilenie letnie 21 czerwca), Święto Plonów (równonoc jesienna 22 września) i Święto Godowe (przesilenie zimowe 21 grudnia). Piątym świętem są Dziady (1 listopada) podczas którego oddaje się cześć Przodkom).
Rodzima Wiara działa także na polu międzynarodowym. Utrzymuje liczne kontakty z ruchami rodzimowierczymi w Rosji, na Ukrainie i w Niemczech.
Tarnów również nie uniknął tego nurtu. Od lat działa w naszym mieście bractwo rycerskie „Wojowie Peruna” koncentrujące swoja działalność na odtworzeniu realiów życia i wojowania z okolic X wieku naszej ery. Liczące obecnie kilkanaście osób stowarzyszenie jest znane w środowisku rekonstrukcji historycznej w tej części europy. Można ich spotkać na wszelkich festynach średniowiecznych od Wolina po Wyszegrad. Gdy tylko wystartuje strona bractwa dodamy do niej przekierowanie.
Z okazji słowiańskich świąt organizowane są różne uroczystości. W 2009 roku na przykład z okazji pierwszego dnia wiosny Mościckie Centrum Kultury zorganizowało Jare Święto. Uświetnione występem zespołu Żywiołak mogło się poszczycić prezentacją historyczną w wykonaniu krakowskiej wczesnośredniowiecznej grupy Krak. MCK zorganizowała również prawdziwie lechicki poczęstunek. Podpłomyków, miodu oraz dzika z rusztu starczyło dla wszystkich. Do wiedźmy na wróżby również ustawiały się wielkie kolejki…
Słowem zakończenia…
To, czy okolice Tarnowa mogą poszczycić się dumnym Słowiańskim rodowodem jest kwestią dyskusyjną. Z jednej strony i z drugiej pojawiają się argumenty. Niezależnie jednak od tego warto się zastanowić nad tym okresem. Mimo, że było to przed tysiącem lat ta historia wywiera wpływ na nasze dzisiejsze życie. Choćby poprzez wpływanie na twórców i artystów oraz organizatorów. Warto również zapoznać się z tymi teoriami aby wyrobić sobie własne zdanie. A aby to zrobić to najlepiej zobaczyć wszystko na własne oczy: Widok z góry Św. Marcina, złocącą się w słońcu nitkę Dunajca czy przespacerować w cieniu grodzisk. Gdyż to jest wszystko to co robili i widzieli również nasi przodkowie. To jest to, co może, przynajmniej na chwile połączyć nas z nimi. Jeśli jesteśmy wystarczająco otwarci i potrafimy się dostatecznie wyciszyć.
Z tą myślą na zakończenie pragniemy wszystkich zaprosić serdecznie do odwiedzenia Tarninowego Grodu i jego okolic.
Autorem tekstu jest Grzegorz Skowyra
Utworzono: 9 lipca 2010
Zmodyfikowano: 6 czerwca 2019