Stan wojenny w Tarnowie

„W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 pełniejsze znaczenie wydarzeń było znane tylko bardzo nielicznemu zespołowi, który podjął decyzję o stanie wojennym. O tym, co znaczy nazwa „stan wojenny” i co się właściwie dzieje, nie wiedzieli nawet milicjanci, biorący udział w nocnym wyłapywaniu ludzi”. Rzeczywiście, w tę noc milicja i SB zaczęły w całym kraju zabierać ludzi do miejsc internowania, którymi w wielu przypadkach stały się więzienia. Znalazło się w nich kilka, a może kilkanaście tysięcy osób w Polsce. Z Regionu NSZZ „Solidarność” Małopolska zostało internowanych 349 osób, w tym prawie wszyscy członkowie Zarządu Regionu. Powracający z posiedzenia w Gdańsku Krajowej Komisji „S” tarnowianie: Wacław Sikora – przew. Regionu Małopolska i Stefan Jurczak – z-ca przew. zarz. Regionu, zostali internowani 13 grudnia . Pierwszego z nich zatrzymano w okolicach Gdańska, a drugiego w Ostródzie. Obaj trafili do obozu internowania w Iławie, gdzie przetrzymywano ich do Wigilii Bożego Narodzenia 1982 r.

 

Nocne wizyty

 

po prawej: decyzja o internowaniu Karola Krasnodębskiego

 

W Tarnowie do pierwszych aresztowań doszło w nocy z 12/13 grudnia. Zabierano z domów ludzi, których władza ludowa uznała za niebezpiecznych, mogących „zakłócić spokój społeczny”. Byli to:

  • Karol Krasnodębski – przew. Delegatury NSZZ „S” w Tarnowie i przew. Komisji Zakładów Mechanicznych „Tarnów”,
  • Tadeusz Kurlej – z-ca przew. Komisji Zakładów Mechanicznych „Tarnów”,
  • Andrzej Sikora – przew. Komisji Przeds. Zakładów Azotowych,
  • Zbigniew Mojek – członek NSZZ „S”
  • Roman Wojtoń – przew. Komisji „S” Woj. Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego,
  • Józef Barczyński – przew. Komisji Zakładowej „S” WPHW „Świt” w Tarnowie,
  • Antoni Bahr -członek Komisji Przeds. Zakł. Azotowych.
  • Prawdopodobnie internowano też: Ryszarda Imiołka, Tadeusza Krysę i Stefana Simajchela (dane z prywatnego spisu internowanych sporządzonego przez T. Kurleja).

 

W ukryciu

 

po prawej: Trybuna – 21 grudnia 1981 r.

 

13 grudnia w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tarnowie ukrywali się ci, których milicja nie zastała w domu w nocy. Tam ukrywal się Wacław Mojek – członek KOR-u i Ryszard Strach – przew. Komisji Zakł. „Tamel”. Z kolei u znajomych ukrył się Wojciech Ziemirski – współpracownik delegatury. Na drugi dzień zrezygnowali oni jednak z ukrywania się i w poniedziałek poszli do pracy. Tam od razu zostali zatrzymani i odesłani do obozów internowania. Dołączono do nich jeszcze Mieczysława Tutaja – wiceprzew. Komisji Przeds. Zakł. Azotowych, aresztowanego po pracy, Józefa Boryczkę – członka Komisji Przeds. Zakł. Azotowych i Romana Bulandę – nauczyciela, członka Delegatury, przew. Komisji Zakł. Prac. Oświaty „S”. 16 grudnia internowano Wojciecha Ziemirskiego, który sam zgłosił się do KW MO w Tarnowie, a 18 grudnia zatrzymano Andrzeja Kaczora, członka Prez. Komisji „S” Zakładów Mięsnych, który po przesłuchaniu nie podpisał tzw. „lojalki”. Służba Bezpieczeństwa i funkcjonariusze MO przewozili zatrzymanych na przesłuchania w komendach MO przy ul. Banderowskiego i przy ul. Traugutta w Tarnowie, a następnie kierowano ich do tarnowskiego więzienia. Osoby zatrzymane nie wiedziały, o co są oskarżone, ani dlaczego je zamknięto. Wszyscy aresztowani w Tarnowie od 13 do 18 grudnia trafili do więzienia w Załężu koło Rzeszowa. Przewożeni z więzienia w Tarnowie w kierunku wschodnim sądzili, że jadą na Syberię. Do Załęża trafiła też większość członków regionu „Małopolska”.

 

Więzienne życie

Uwięzieni przez pierwsze dwa tygodni nie wiedzieli, za co „siedzą”. Co prawda przez więzienny radiowęzeł nadawano przemówienia W. Jaruzelskiego, ale zatrzymani nie zdawali sobie w pełni sprawy z tego, co się stało w Polsce. Przez pierwszy tydzień byli przybici widokiem krat, przygnębieni więziennymi rygorami (większość w więzieniu znalazła się po raz pierwszy) oraz gorszym traktowaniem ich przez służbę więzienną aniżeli kryminalistów. Poza tym przekonani o tym, że niczym nie zawinili, działając w legalnym związku zawodowym, mieli więc nadzieję że bardzo szybko zostaną zwolnieni. Pierwszym terminem, co do którego byli pewni, że wolność zostanie im zwrócona, były święta Bożego Narodzenia. Później mieli nadzieję, że wstrząśnięta wydarzeniami w Polsce społeczność międzynarodowa dopomoże im i będzie interweniowała w ich sprawie. Po dwóch tygodniach, kiedy zaczęły się przesłuchania, zatrzymani przestali łudzić się nadzieją na rychłe uwolnienie i powoli zaczęli oswajać się z więziennym życiem. Pod naciskiem Kościoła zaczęto też łagodzić rygory; najpierw pozwolono na spacery, łaźnię jeden raz w tygodniu, później mogli pełnić funkcję kalifaktorów (tj, więźniów, którzy roznoszą posiłki, sprzątają, itp), co dawało możliwość wzajemnego kontaktowania się. Wreszcie pozwolono uwięzionym na wychodzenie z dwu, trzech cel do świetlicy, a przed Świętami Wielkanocnymi otwarto cele.

 

po prawej: uzbrojenie ZOMO w Tarnowie – eksponaty w Izbie Tradycji tarnowskiej Policji

 

Dzięki temu mogła rozwinąć się działalność kulturalna i artystyczna; wydawano np. pismo „Krata”, drukowano plakaty, ale miało to miejsce dopiero od czerwca 1982 r.
Pierwszą osobą z Tarnowa, która wyszła z Załęża, był Antoni Bahr, którego zwolniono z powodu złego stanu zdrowia, a następnie z tej samej przyczyny w lutym 1982 r. wypuszczono Mieczysława Tutaja. Na wiosnę (kwiecień-maj 1982 r.) zaczęto zwalniać następnych. (…) Inaczej wyglądała sprawa Karola Krasnodębskiego, który w lutym 82 roku został przewieziony do szpitala więziennego w Krakowie przy ul. Montelupich (więzienie w Załężu nie posiada izby chorych), skąd zwolniono go 1 maja 82 r. do domu. Ponownie internowano go 13 maja 1982 r. przypisując mu rolę inspiratora w zorganizowaniu strajku, który odbył się 13 maja w „Ponarze”. K. Krasnodębski po raz drugi trafił do Załęża i spędził w nim kilka miesięcy. Dopiero po kontroli przeprowadzonej przez Międznarodowy Czerwony Krzyż w sierpniu 1982 r. został skierowany do Kliniki Okulistycznej w Krakowie, a z niej powrócił do domu.

 

Pierwsze dni, tygodnie stanu wojennego w Tarnowie

W niedzielę, 13 grudnia 1981 r. członkowie „Solidarności” przychodzili przed Delegaturę NSZZ „Solidarność” w Tarnowie przy ul. Garbarskiej 5, patrzyli na zamknięte drzwi i odchodzili, bo w nocy SB zajęła lokal. Potem najczęściej kierowali się do tarnowskich kościołów Katedry, XX Misjonarzy, Ojców bernardynów i Filipinów, przy klasztorze w Zbylitowskiej Górze i innych, rozmawiali i zastanawiali się, co zrobić.

 

po prawej: zezwolenie na wyjazd poza Tarnów w stanie wojennym – archiwum Karola Krasnodębskiego

 

13 grudnia wieczorem, w kawiarni hotelu „Tarnovia” doszło do spotkania Andrzeja Nowickiego, pierwszego przewodniczącego Delegatury, z Jerzym Kutrzubą, Andrzejem Olejnikiem i Wojciechem Ziemirskim. Nowicki zaproponował im, aby w poniedziałek (14 grudnia) udali się do Delegatury i starali się podjąć normalną pracę, ale okazało się to niemożliwe. Innych działań, mających na celu zebranie wszystkich członków Delegatury i zorganizowanie protestu przeciw stanowi wojennemu, nie podjęto. Pierwszy opór wobec nowej sytuacji spontanicznie zrodził się w Fabryce Obrabiarek Specjalizowanych „Ponar” w Tarnowie, gdzie doszło do strajku w dniach 14 -15 grudnia. Także w „Tamelu” robotnicy powiedzieli swoje „NIE” strajkując 15 grudnia, a wieczorem tego dnia zostali spacyfikowani przez ZOMO. Po próbach oporu w dwu pierwszych dniach stanu wojennego działalność „Solidarności” w Tarnowie i województwie ustała na kilka miesięcy.

 

Czas ten działacze wykorzystali na przekształcenie Związku, przygotowanie go do podjęcia pracy w zmienionych, bardzo trudnych warunkach. Jedną z form działania była pomoc internowanym kolegom i ich rodzinom. Np. Leonard Łącki, pracownik Fabryki Obrabiarek Specj. Ponar, czynny uczestnik strajku w grudniu 1981 r. w Zakładach, po Bożym Narodzeniu zajął się zbieraniem pieniędzy, które miały być przeznaczone na pomoc dla Karola Krasnodębskiego, Tadeusza Kurleja, Stanisława Kuty i ich rodzin. Zebrał on ok. 11 tys. zł, ale nie wiedział jak je podzielić, w jaki sposób je przekazać. Udał się wtedy do rodziny Mojków, znanych w Tarnowie z działalności opozycyjnej (m.in. w KOR-ze), zakładania „Solidarności” w mieście, i od Marty i Jana Mojków dowiedział się, że organizacją pomocy zajmuje się ks. Edward Lomnicki, któremu w następnym dniu przekazał wszystkie pieniądze. W czasie spotkania w domu Mojków, Leonard Łącki wystąpił z propozycją tworzenia podziemnych komisji „Solidarności” w Tarnowie. Aby włączyć do tego przedsięwzięcia Zakłady Azotowe, Marta Mojek skontaktowała się z Elżbietą i Kazimierzem Zarańskimi (on – pracownik Zakładów Azotowych, ona – pracownica szpitala w Tarnowie), a ci uznali, że – tworzeniem nowej komisji w Zakładach można zainteresować Romana Sochę.

 

po prawej: dwutygodnik Bibuła rozprowadzany także w Tarnowie w czasie stanu wojennego

 

Pierwsze spotkanie grupy incjatywnej podziemnej „Solidarności” odbyło się w marcu 1982 r. w lasku w Woli Rzędzińskiej koło Tarnowa. Wzięli w nim udział Karol Kołodziej i Leonard Łącki (Ponar) i Roman Socha (Zakłady Azotowe). Ustalili oni, że głównym celem ich działania będzie dotarcie do innych zakładów pracy w Tarnowie i tworzenie w nich podziemnych struktur „Solidarności” oraz wydawanie pisma. Pracę tę prowadzili dość intensywnie, czego dowodem było utworzenie pisma „Wolni i Solidarni” wydawanego przez Kazimierza Gacka, Leonarda Łąckiego i Jana Sumarę. W maju powstała Tymczasowa Tarnowska Komisja Koordynacyjną „Solidarności”, jej członkowie postanowili, że 13 maja zostanie przeprowadzony strajk w tarnowskich zakładach pracy.

 

Internowanie

Oto jak internowanie, odwiedziny w więzieniu przez arcybiskupa tarnowskiego Jerzego Ablewicza wspomina Karol Krasnodębski – w 1981 roku przewodniczący tarnowskiej Solidarności.

 

Odwiedził nas w więzieniu

 

po prawej: Karol Kransodębski – zdjęcie z grudnia 2004

 

Krótko, bo zaledwie piętnaście miesięcy, trwał okres legalnej działalności NSZZ „Solidarność”, okres budowania nadziei na lepsze jutro. Niespodziewanie, w nocy z soboty na niedzielę, z 12 na 13 grudnia 1981 roku, komunistyczne władze wprowadziły w Polsce stan wojenny. Brutalnie aresztowano i uwięziono kilka tysięcy działaczy „Solidarności”, w tym kilkudziesięciu z Tarnowa. Przyszli i po mnie. Po nocy spędzonej w tarnowskim więzieniu, rano, w niedzielę, skutych kajdankami, przewieziono nas do więzienia w Załężu koło Rzeszowa. Cele trzy na pięć metrów, trzy piętrowe łóżka, sześć osób. W rogu kran z zimną wodą i żeliwna, podejrzanej barwy, goła, bez deski, o ostrych krawędziach muszla klozetowa. W drzwiach bez klamki, obitych stalową blachą – judasz. Pod sufitem na ścianie – kołchoźnik, czyli niedający się wyłączyć i regulować głośnik więziennego radiowęzła. W podłużnym, wąskim oknie – gruba krata, a od zewnątrz nałożony na okno kosz z siatki metalowej. Pościel – dwa prześcieradła i dwa koce, przeważnie stare i brudne. Ręcznik lniany i ściereczka, prawie brązowe od niedających się wyprać podejrzanych plam. I jeszcze mały Jasiek, wypchany ścinkami gąbki. Nędzne światło włączał klawisz z korytarza. Po wieczornym apelu jest gaszone. Aha, jeszcze upokarzająca „kostka”, czyli wystawianie wieczorem na korytarz butów i ubrania ułożonego w kostkę na taborecie. W nocy więzień musiał być tylko w samej bieliźnie.

 

Wszystko to razem – cała sceneria związana z aresztowaniem, transportowaniem, kordony i szpalery uzbrojonych milicjantów i zomowców, groźne wilczury na krótkich smyczach, kajdanki, warunki w celi, wstrętne jedzenie, kompletna izolacja, płynąca z głośnika propaganda – wywoływało nastrój przygnębienia i opuszczenia, a niekiedy rozdrażnienia. Nie wiedzieliśmy, jak długo to może trwać. Co z naszymi rodzinami? W pesymistycznych przewidywaniach zakładaliśmy, że na święta Bożego Narodzenia to już na pewno wyjdziemy. No, bo jakże to tak – Polak Polaka nie może więzić właściwie za nic w takie święta. Kościół, Ojciec Święty, ba, cały naród nie dopuści do tego, ujmie się za nami. Byliśmy bardzo naiwni. Dopiero w drugi dzień świąt miałem pierwsze, krótkie i kontrolowane widzenie z żoną. Chyba wzruszenie i brak rozeznania, jakie utrudnienia w życiu społecznym wywołał stan wojenny, były powodem, że nie wszystko jasno docierało do mnie, o czym półsłówkami mówiła żona. Dopiero potem, w celi, każde zasłyszane zdanie długo analizowaliśmy.

 

Najważniejsze, że wszyscy są zdrowi, upomina się o nas Ojciec Święty, Kościół, Zachód. Były strajki protestacyjne, w moich Zakładach Mechanicznych również. Mieliśmy „pod celą” prawdziwy opłatek i coś możliwego do zjedzenia. Szybko jednak wróciła przygnębiająca codzienność. Na krótko – do 1 stycznia. W tym dniu, zwykle panująca na korytarzu cisza, zakłócona została narastającym gwarem coraz liczniej szych głosów i trzaskiem zamków otwieranych cel. Wreszcie i w naszej celi zazgrzytały rygle, drzwi otworzyły się nagle i klawisz krzyknął: – Wychodzić! Księża z Tarnowa przyjechali! Boże drogi! Wszyscy wybiegają na korytarz. Zostaję w otwartej już celi, bo ciężko chory Jurek W. potrzebuje akurat mojej pomocy. Słyszę znajomy głos dobiegający z korytarza: – Gdzie Krasnodębski? Gdzie Krasnodębski? Toż to przecież sam ksiądz biskup Jerzy Ablewicz! Wchodzi do celi. Ściskamy się. Pochyla się nad leżącym kolegą. Głos uwiązł w gardle. Tylko te niepokorne łzy na twarzy Jurka i mojej. Co za szczęście! Po chwili chaotycznej rozmowy wychodzimy na korytarz. Ksiądz Biskup wita się ze wszystkimi. Twarze rozpromienione, a oczy co chwilę trzeba wycierać. Rozmowy, rozmowy. Księża sprytnie utykają grypsy. Kraty na obu końcach korytarza zamknięte. Liczni strażnicy i zomowcy po drugiej stronie. My, w środku – zamknięci razem /. Księdzem Biskupem i towarzyszącymi Mu księżmi. Wielu kolegów prosi o spowiedź. Zaczęła się Msza Święta… Nigdy już potem nie przeżywałem tak namacalnie Bożej Opatrzności, jak właśnie podczas tej pierwszej Mszy Świętej za kratami, a przecież miało ich być jeszcze tak wiele i nie tylko w Załężu… I pod koniec, tak prawdziwie wyrywające się z głębi skruszonego serca: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…”. Ale przyszedł. Za sprawą naszych kochanych kapelanów i Biskupa. „Bogu niech będą dzięki”. Po skończonej Mszy Świętej otrzymaliśmy prezenty – paczki żywnościowe, różańce, medaliki, Pismo Święte. Krótkie pożegnanie, bo czas ucieka. Na następnych piętrach bloku więziennego czekają inni internowani. A my, uszczęśliwieni, wracamy do cel. Przenikliwy trzask zasuwanych rygli nie robi już na nas takiego wrażenia. Rozmowom radosnym nie ma końca. Nastrój wspaniały. „Siedzenie” niestraszne. Nawet śpiewać się chce.(…)

 

(źródło: „Tarnowska Solidarność w podziemiu” – Rafał Bednarczyk, Tarnów, 1994 Wspomnienia Karola Kransodębskiego zamieszczone w książce „Świadek wierny” Biblos)

 

Tekst i zdjęcia ze strony: www.tarnow.pl