To miały być spokojne święta… spędzili je w okopach, bez jedzenia. Sto lat temu niedaleko Tarnowa rozegrała sie bitwa pod Łowczówkiem, nazywana jedną z najważniejszych bitew w walce o odzyskanie niepodległości. Legiony Piłsudskiego na rozkaz Austriaków z Nowego Sącza dotarły pod Łowczówek, gdzie miały za zadanie utrzymać front. Pierwsza Brygada razem z Austriakami walczyła tam z Rosjanami. Legioniści po zaciętym boju umocnili front, wzięli do niewoli aż 600 jeńców. Zginęło 128 Polaków. Bitwa toczyła się czasie Świąt Bożego Narodzenia.
Jednym z walczących w Łowczówku zimie 1914 roku był Gustaw Gryf Łowczowski, który często opowiadał o tym synowi Krzysztofowi.
Oto jak bitwę pod Łowczówkiem wspominał Gustaw Łowczowski w książce „Polak jako żołnierz” (Londyn 1981 r.)
Z mojej pierwszej bitwy utkwiły mi w pamięci dwa fragmenty: wrażenie, jakie na mnie zrobił widok pierwszego trupa, i moment wahania się, czy iść naprzód.
Przed moją pierwszą bitwą widziałem setki trupów na pobojowisku pod Limanową. Znoszono je właśnie i wrzucano do ogromnych wspólnych grobów. Patrzyłem szeroko otwartymi oczyma, ale nad grozą górowała ciekawość. Inaczej było w mojej pierwszej bitwie. Las grzmiał ogniem, gdy kompania nasza zaczęła nim schodzić w dolinę Białej. Na stromym zboczu, na lewo od ścieżki zobaczyłem pierwszego naszego zabitego. Leżał chłopczyna na wznak, bez czapki. Ściągnięte rysy jego tak strasznie bladej twarzy wryły mi się w pamięć, bo wtedy zdawały się krzyczeć: ?Memento mori!” Patrz, co cię czeka!
W drugim dniu bitwy, po zapadnięciu nocy, batalion dostał rozkaz odwrotu. Wspinał się na szczyt grzbietu, by za chwilę rozpocząć… marsz powrotny do stanowisk.
Szliśmy gęsiego, zatrzymując się co chwilę. Las, noc, deszcz – ciemność prawie zupełna.
– „Stań za pierwszym szerszym drzewem, niech inni przejdą. Nikt tego nie zauważy” – szeptał mi w ucho lęk.
– A jutro? Choć nikt mnie nie zna, bo dopiero kilka dni jestem w kompanii, spytają, co się ze mną stało? Mają zapisane moje nazwisko, związane brzmieniem z nazwą wioski, na której połach się bijemy. Jakiż wstyd! Stchórzył, powiedzą, tu gdzie przez wieki żyła jego rodzina. Chwaliłem się przecież tym przed kilku kolegami!
Niedługo potem, na jakimś następnym zatrzymaniu się, zasnąłem. Gdy po chwili przebudziłem się, spostrzegłem, że inni poszli. Nie, ktoś leży o parę kroków. – „Wy z której kompanii, obywatelu?” – Cisza. Szarpię go za nogę – sztywna, biorę za rękę – opadła bezwładnie. Jakieś sto metrów, na które kompania odeszła, przebiegłem w tempie wyścigu.
O tym kuszeniu przez lęk, jak i o szarpaniu nogi nieboszczyka nie powiadałem nikomu, ale też nikt o nic nie pytał, nikt nie zauważył, że mie chwilę nie było.
Brak obycia z atmosferą pola walki stwarza objawy powszechne na początku wojny, a znane dobrze, bo właściwie wszystkim uzupełnieniom przybywającym na front. Czujki strzelają w nocy z byle powodu, biorąc lada szmer lub cień za nieprzyjaciela. Alarmy, otwieranie ognia bez rozkazu i powodu przez całe oddziały są rzeczą powszednią.
Początek walk
Grudniowe dni są krótkie, szybko zapada zmierzch, zwłaszcza gdy jest pochmurno i co jakiś czas pada uporczywie deszcz ze śniegiem. Taki był 22 grudnia 1914 roku. Żeby nie pozwolić Rosjanom umocnić się na zdobytych wzgórzach (wśród wojsk austriackich panowało znaczne rozprzężenie, więc im w tym nie przeszkadzały), ppłk Sosnkowski zdecydował uderzyć niezwłocznie: 1. pułk na wzgórze 360, a 5. pułk – 343.
Dowódca 1. pułku, mjr Rydz-Śmigły, postanowił zaatakować z marszu broniący się tu 132 pułk piechoty rosyjskiej. Żołnierze poszli z impetem, ale od czoła zostali zatrzymani potrójnymi zasiekami z drutu kolczastego i ogniem karabinów maszynowych. Polacy przeszli jednak przez zasieki i walcząc bagnetami, kolbami karabinów, łopatkami saperskimi, zepchnęli Rosjan ze wzgórza i opanowali je.
Pułk kpt. Ścibora- Rylskiego dostał się w silny ogień rosyjskiej artylerii. Z powodu zapadającego zmroku nie nawiązano łączności z artylerią austriacką. Dlatego natarcie 5. pułku wspartego żołnierzami piechoty węgierskiej (honwedami) ogniem trzech baterii artyleryjskich ruszyło przed świtem 23 grudnia i osiągnęło powodzenie. Oba pułki zaczęły teraz spychać Rosjan w kierunku Łowczówka i Łowczowa nad Białą. Pas wzgórz został całkowicie opanowany przez Polaków.
Ale powodzeniu legionistów nie towarzyszyło, niestety, powodzenie sąsiadów. Atakujące pułki wysunęły się znacznie przed front, z powodu czego znalazły się w niebezpiecznej sytuacji. Ppłk Sosnkowski zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa i alarmował o pomoc. Otrzymał wsparcie dwóch batalionów, ale nie zmieniło to już sytuacji. Rosjanie skoncentrowali ogień i odcięli legionistom komunikację ze sztabem, nie dochodziła amunicja, nie było jedzenia. Wielu łączników, wysłanych z meldunkami i rozkazami, ginęło.
Rosjanie nie pogodzili się ze stratą tak ważnych pozycji. Mieli liczebną przewagę (4 pułki), ponadto ciągle otrzymywali wsparcie w postaci żołnierzy z oddziałów odwodowych. Przygotowywali przeciwnatarcie.
Noc z 23 na 24 grudnia oddziały spędziły na pozycjach w ciągle padającym deszczu ze śniegiem. Taka noc nie dała wytchnienia, zwłaszcza że co jakiś czas zrywał się ogień karabinowy, a czujki meldowały o jakichś bliżej nierozpoznanych z powodu ciemności ruchach nieprzyjaciela.
Wigilijna konserwa
Dzień wigilijny rozpoczął się morderczym pojedynkiem ogniowym, zważywszy bliską odległość. Straty były duże, ale legioniści wykazali więcej opanowania, zimnej krwi, celniej strzelali, czego wynikiem było wycofywanie się żołnierzy rosyjskich z zajętych w nocy pozycji.
Legioniści nie tylko bronili się. Prowadzili akcje rozpoznawcze, organizowali wypady i to skutecznie. Dla przykładu: patrol złożony z oficera i 8 żołnierzy wziął 100 jeńców; inny patrol, 9-osobowy, dotarł na zajęty przez wroga teren aż do budynku byłego przystanku kolejowego w Łowczowie, gdzie mieścił się sztab benderskiego pułku i cały, wraz z dowódcą, wziął do niewoli.
Brygada pozycje utrzymała, ale straty były coraz większe. Toteż ppłk Sosnkowski zabiegał w austriackim dowództwie o wycofanie brygady i zastąpienie jej innymi oddziałami.
Tu wypadnie podkreślić nie najlepsze współdziałanie oddziałów sojuszniczych z brygadą, a nawet jego brak. Oto np. w nocy z 22 na 23 grudnia austriacki batalion 30 pułku piechoty, broniący wzgórza na lewym skrzydle brygady, bez uprzedzenia sąsiada opuścił je, stwarzając dla Polaków ogromne zagrożenie z powodu odsłonięcia skrzydła. (…)
24 grudnia pod wieczór wydawało się, iż prośba ppłk. Sosnkowskiego została spełniona. Oto ze sztabu 30. dywizji nadszedł rozkaz o wycofaniu się. Już po opuszczeniu pozycji okazało się, że to nieporozumienie; albo rozkaz został mylnie przekazany, albo jest to dowód, że Austriacy już nie panowali nad sytuacją, co dobitnie potwierdzą wydarzenia późniejsze. Tak czy inaczej trzeba było zawrócić i zdobywać na nowo opuszczone przed chwilą pozycje, bo Rosjanie natychmiast je zajęli. Na szczęście nie spodziewali się ataku, toteż szturm był krótki. Ale ofiary były. Po ponownym zdobyciu pozycji na wzgórzach nadszedł wigilijny wieczór. Ogień karabinowy i artyleryjski ucichł. Padający za dnia śnieg z deszczem pod wieczór ustał. Brał lekki mróz. Żołnierze tkwili w marznącym błocie okopów. Byli głodni. Już drugi dzień nie otrzymali jedzenia.
Legenda mówi, że gdy nadszedł wigilijny wieczór, ucichły strzały i bitewny zgiełk, kiedy w dali ukazały się światła Tarnowa, „na ironię śmiertelnemu żniwu” rozległa się cicho śpiewana najpopularniejsza polska kolęda: Bóg się rodzi, którą – o dziwo! – słychać było także z położonych w odległości 30 – 50 m rosyjskich okopów. Austriacy śpiewali swoją urokliwą Stille Nacht, heilige Nacht.
Czy tak było naprawdę, czy tak to tylko widział Zygmunt Nowakowski i przedstawił w znanej szeroko w okresie międzywojnia Gałązce rozmarynu?
Gustaw Łowczowski twierdzi, że „bliskość nieprzyjaciela nie pozwalała tu na próbę kolędowania, które weszło do legendarnej historii bitwy”. I opowiada, jak to jeden ze strzelców wyjął z plecaka zaoszczędzone jakimś cudem pół bochenka czarnego, żołnierskiego chleba i jedną konserwę, które podzielił bagnetem na małe kawałeczki i poczęstował kolegów z drużyny.To był ich opłatek. Bo nawet zwykłej żołnierskiej strawy od dwóch dni nie było.
Atmosferę tej niepowtarzalnej wojennej Wigilii przedstawił G. Łowczowski w wierszu:
Świerki wokoło ogromne,
we mgle Łowczówek tonie.
Słowa rozkazów – kolędą:
Strzelać! Przechodzą pole!
Gwizd kul muzyką świąteczną,
jęczą zranione świerki.
Ranni wołają pomocy.
W Twe Imię – Boże Wielki!
Co czuli ci młodzi w większości ludzie? Że ich myśli uciekały z okopów pod Łowczówkiem do rodzin, do bliskich – to pewne. Ale czy każdemu z nich wystarczało silnej wiary w to, że ich wysiłek i ofiary mają sens? Wszak nikt im jeszcze wolnej Polski nie zagwarantował…
Walka w Boże Narodzenie
W Boże Narodzenie nie dane im było świętować. Rosjanie nacierali ze wzmożoną siłą (dla nich – prawosławnych – nie było to przecież Boże Narodzenie). Ponieważ pole walki okryła mgła, walczono przede wszystkim bagnetem, na najbliższych odległościach. Dowództwo zdecydowało się na przegrupowanie, m.in. na wzgórze 360 batalionu kpt. Berbeckiego. Około godziny 13:00 przyszedł rozkaz odwrotu. Rosjanie, nie osiągnąwszy pod Łowczówkiem powodzenia, nie rezygnując ze zdobycia utraconych pozycji, zaatakowali z Tuchowa wzdłuż drogi do Gromnika. Broniący się tu Austriacy nie wytrzymali naporu, zaczęli się cofać. Rosjanie doszli do Chojnika i rozpoczęli manewr oskrzydlania sił broniących się pod Łowczówkiem. Utrzymanie pozycji nad Białą stało się w takiej sytuacji niemożliwe.
Rozpoczął się odwrót. Rosjanie tylko jakby na to czekali. Ponieważ brygada była najbardziej wysunięta do przodu, atakowali ją teraz zaciekle z trzech stron.
Odwrót, jeśli jest dobrze zorganizowanym manewrem, a nie paniczną ucieczką, jest sytuacją trudną tak dla żołnierzy, jak i ich dowódców. I tu okazało się, do jakiego stopnia wyszkolenie i przede wszystkim dyscyplina mają wpływ na liczbę ofiar. Żołnierz, który tyle przeszedł i nie zginął, gdy dowiedział się o odwrocie, ujrzał szansę na przeżycie. Strach – bo niby dlaczego żołnierze nie mieliby go odczuwać? – zmusza do biegu, do jak najszybszego dotarcia na bezpieczne tyły. Tu tkwi niebezpieczeństwo przerodzenia się zorganizowanego odwrotu w paniczną ucieczkę, a wówczas dowodzenie jest niemożliwe. Można by zaryzykować twierdzenie, że wartość bojowa żołnierza uwidacznia się przede wszystkim w czasie odwrotu.
Wspomina G. Łowczowski, że gdy z tyłu i z boków padały strzały, żołnierze batalionu zaczęli najpierw szybko iść, a później biec, powstrzymał ich spokojny głos dowódcy, kpt. Olszyny1: – Me wyrywać, bo wam zrobię zbiórkę na miejscu! Autor dodaje: Spokój głosu i dobór słów zrobiły swoje. Tempo ruchu tyraliery zmalało tak, że w największym porządku minęła okopaną o jakiś kilometr w tyle linię piechurów austriackich.
W czasie odwrotu talentem dowódczym błysnęli kapitanowie Berbecki i Rylski. Wykorzystując swoje doświadczenia wojenne – pierwszy z wojny rosyjsko-japońskiej, drugi – boersko-angielskiej – w momencie krytycznym potrafili wykonać manewr, który ocalił oddziały. Wspomina A. Dobrodzicki, że atakowany z trzech stron kpt. Rylski /…/potrafił natychmiast zatoczyć wielki luk, stopniowo zawężający się w daleki klin, przez którego szyję kolejno odpłynęły kompanie, cofając się właśnie w kierunku nieprzyjaciela odcinającego im odwrót. W ten sposób do ostatniej chwili wycofywane kompanie współdziałały z pozostającymi, szachując równocześnie nieprzyjacielskie wojska, które usiłowały rozerwać pozostałe na pozycjach nasze bataliony.
Brygadę wycofano do Lichwina, skąd przeszła do Wróblowic, gdzie żołnierze spędzili „noc niespokojnego snu”. Z kolei 26 grudnia wycofano ją do odwodów w rejon Lipnicy Murowanej.
1 Kpt. Józef Olszyna-Wilczyński, późniejszy generał Wojska Polskiego; w 1989 roku we wsi Kalety koło Grodna na Białorusi odkryto zbiorową mogiłę ponad trzech tysięcy polskich oficerów zamordowanych przez Armię Czerwoną. Wśród zabitych zidentyfikowano jego zwłoki.
Skończony pod Łowczówkiem bój
Brygada swoje zadanie wykonała, można powiedzieć, z nawiązką. Nie tylko zdobyła wzgórza 360 i 343, likwidując przez to lukę we froncie, ale zepchnęła Rosjan nad Białą. Wytrwała na pozycjach przez 4 dni i 3 noce. Przeprowadziła 5 wielkich szturmów, odparła 16 kontrataków, wzięła do niewoli ponad 600 jeńców, w tym cały sztab jednego z pułków. Rosjanie zostali na pewien czas zatrzymani, co umożliwiło Austriakom rozbudowanie frontu na linii, na której utrzymał się do ofensywy pod Gorlicami w maju 1915 r. Bitwa wykazała, że legioniści to już pełnowartościowe wojsko, a kadra dowódcza radzi sobie w trudnych sytuacjach bojowych.
Postawę I Brygady Legionów doceniło dowództwo austriackiej 4. armii, które w wyróżnieniach dla Polaków zbyt hojne dotąd nie było, i przyznało za Łowczówek 6 wielkich złotych medali, 18 wielkich srebrnych i 48 małych oraz 72 dyplomy uznania.
Za to jednak I Brygada Legionów zapłaciła niemałą cenę: zginęło 128 żołnierzy, w tym 38 oficerów, a wśród nich kpt. Jakub Bojarski (śmiertelnie ranny, przewieziony do szpitala polowego w Zakliczynie, gdzie zmarł), por. Eugeniusz Użupis-Zagórski, por. Eugeniusz Słomka-Dreszer. Tu poległ także kpr. Józef Lesiecki, dobrze zapowiadający się taternik, zdobywca słynnej południowej ściany Zamarłej Turni czy urwisk Galerii Gankowej. Z walki zostało wyeliminowanych 342 rannych. Kilkunastu żołnierzy dostało się do niewoli.
Cmentarz Legionistów Polskich Nr 171 – Łowczówek
Położony na wzgórzu Kopaniny (398 m), 300 m od drogi Tuchów – Buchcice – Rychwałd lub Łowczów – Rychwałd.
Pochowanych: 113 Polaków z 1 i 5 pułku piechoty Legionów Polskich, 165 Austriaków, 241 Rosjan.
Co roku w pierwszych dniach listopada organizowany jest tutaj Ogólnopolski Zlot Niepodległościowy. Bój pod Łowczówkiem to najcięższy pod względem wysiłku, poniesionych strat i zadań, jakie oddziały Piłsudskiego przeprowadziły w ciągu 1914 roku.
Komentarz do Rozkazu z powodu boju pod Łowczówkiem – Józef Piłsudski
źródło: „Straceńców los, czyli o legionistach spod Łowczówka” – Józef Kozioł, Tuchów, 2004
Tekst i zdjęcia ze strony: www.tarnow.pl
Portal Bitwa pod Łowczówkiem 1914 (serwis Urzędu Miejskiego w Tuchowie): www.bitwapodlowczowkiem.pl